TESTOWANE NA KOBIETACH

20.11.2015 Lekcja stylu

20 lat temu stworzyła, razem z siostrą, Mają Palmą, ulubioną przez Polki firmę Simple. Dwa lata temu odeszła
z firmy, by stworzyć sygnowaną własnym nazwiskiem modową markę. I od razu odniosła sukces. Jej projekty – nowoczesne, śmiałe, stylowe – są, jak sama mówi, tworzone dla silnych, pewnych siebie kobiet. Unikatowe części garderoby – płaszcze, sukienki, kapelusze i buty – dostępne w butiku w warszawskim i gdyńskim Klifie – sprawiają, że czujemy się piękniejsze i silniejsze.

Wywiad z Lidią Kalitą, projektantką mody.

Gdy wchodzi się do Pani showroomu, w oczy rzuca się jedno: wszyscy pracujecie razem, w niemal organicznej wspólnocie. Wielka przestrzeń, Pani i mnóstwo ludzi…

…krawcowe, panie technolog, sklep internetowy, marketing, PR, dyrektor produkcji, która jest jednocześnie naszą modelką… Jest tu zwykle duży rwetes! Dzięki obecności wszystkich praca przebiega bardzo kreatywnie, a ja mogę kontrolować proces projektowania na każdym etapie. Coś zmienić, ująć, dopiąć… To jest fantastyczne. Panuje tu rodzinny system pracy, robimy wszystko razem, nie jesteśmy korporacją i nigdy nie będziemy, bo mam alergię na to słowo.

Tworzyła Pani markę Simple. Jaka jest różnica między projektowaniem dla wielkiej firmy odzieżowej,
a nieco mniejszej, pod własnym nazwiskiem?

Było bardzo trudno! 20 lat budowania dużej firmy sieciowej, jakim stało się Simple, spowodowało,
że przyzwyczaiłam się do innej skali. Wcześniej powielałam sukienkę w 300-400 egzemplarzach, teraz musiałam przestawić się na 5-10 sztuk. Od początku, jak Bob Budowniczy uczyłam się i budowałam wszystko od nowa. Na szczęście, szybko zbliżam się do skali z tamtych czasów: dziś, po 1,5 roku istnienia firmy, sprzedaję swoje rzeczy już w 10 punktach w Polsce. I jest o wiele łatwiej.

Jest Pani znana z pewnej nieprzewidywalności. Z sezonu na sezon zaskakuje Pani nowymi pomysłami. Nie ma tu stałej myśli przewodniej, każda kolekcja to niespodzianka.

Wierzę w to, że moda karmi się zmianą. Istotą mody jest negacja tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni
i co widzieliśmy pół roku temu. Jestem zodiakalnym Baranem i wszystko szybko mi powszednieje. Jeśli
w jakiejś kolekcji pokochałam kolor czerwony, to za pół roku szczerze go nienawidzę. Lubię badać nowe tematy, uczyć się, tworząc nowe konstrukcje i sylwetki. Inaczej zanudziłabym się na śmierć.

Dla jakich kobiet tworzy Pani modę?

Tworzę cały czas dla kobiety, jaką sama jestem – aktywnej, pewnej siebie i swoich możliwości, ciekawej świata. Kobiety, która jest wyrazista, nie boi się nowości i odkryć. Ale i nie przywiązuje się do rzeczy materialnych. Dlatego staram się, by moje ubrania – choć nie są tanie – nie były też przeraźliwie drogie. Żeby kobieta, która je kupi, nie wychodziła z butiku z poczuciem winy, ale z radością. I żeby mogła łatwo się z tą rzeczą pożegnać. Moda jest sztuką, ale musi być też zabawą.

Jaką część garderoby uważa Pani za najważniejszą w szafie kobiety?

To niewątpliwie sukienka – uosobienie kobiecości. W latach 90. był to garnitur. Pomagał nam przebrać się
za mężczyznę i udowodnić swoją siłę. Dzisiaj nie musimy już niczego udowadniać. Proszę zauważyć, nawet
o stanowisko premiera ubiegają się dziś dwie kobiety.

Jaki wobec tego jest Pani stosunek do dresu?

Nie odżegnuję się od niego. Dres przeżywa teraz swój renesans. Sama miewam w swoich kolekcjach rzeczy
z dzianiny dresowej. Dres może być fantastyczną tkaniną także na wieczór. Jest to jednak stąpanie po kruchym lodzie (śmiech) .

Co zmieniłaby Pani w wyglądzie Polek?

Razi mnie bylejakość. Na zdjęciach mojej mamy z lat 50., kiedy nic nie było w sklepach, mama wygląda
jak spod igły. Dziś, gdy w sklepach jest wszystko, ale kobiety na ulicach wyglądają, jakby spacerowały po plaży. Wolałabym, żeby ubierały się stosownie do okoliczności. To kwestia szacunku dla innych.

Jak opisałaby Pani swoją najnowszą kolekcję?

Jej hasłem jest Flashdance. Zaczerpnęłam je z filmowej historii dziewczyny, która w latach 80. w USA uprawiała męski zawód – była spawaczem, by wieczorami marzyć o zawodzie tancerki. Dlatego znajdziemy tu „robocze” kombinezony z jedwabiu, skontrastowane z tiulowymi sukienkami w kwiaty. Całą kolekcję tworzyłam, myśląc
o hasłach żywych w latach 80.: “Girl power”, “Don’t be a slave to the system” (“Nie bądź niewolnikiem systemu”)
i “Women’s place is in the revolution” (“Miejsce kobiety jest w rewolucji”). Wtedy właśnie kobiety poczuły, że nie chcą siedzieć w domu i ładnie pachnieć, lecz coś zrobić i liczyć się w świecie.

Czy Pani też czuje się kobietą, która chce zmienić system?

Czuję się tak od 20 lat! Chcę, żeby moje kolekcje wciąż zaskakiwały i były awangardowe. I jeszcze bardziej dodawały kobietom pewności siebie i radości życia.